Newsy. Niemowlę zmarło, gdy zajmowała się nim babcia. Postąpiła wbrew rodzicom. 13 marca 2023. Tragiczne zaniedbanie doprowadziło do śmierci niemowlęcia. Ale to nie rodzice dziecka popełnili błąd, tylko jego babcia. Wcześniej została poinstruowana, jak zajmować się maleństwem, postanowiła jednak postąpić po swojemu
Diagnoza nowotwór – te słowa powodują, że w jednej chwili świat wali się na głowę, nie tylko nam, ale całej rodzinie. To, co do tej pory było ważne staje się mało istotne wobec rozpoznania choroby onkologicznej. Pojawienie się raka niesie ze sobą mnóstwo trudnych emocji – przerażenie, złość, bezradność. W takich momentach niełatwo jest rozmawiać o chorobie z bliskimi, a podjęcie tematu choroby w rozmowie z dziećmi bywa nie do udźwignięcia. W naturalny sposób chcemy chronić najmłodszych przed tym, co naszym zdaniem, jest dla nich zbyt trudne i bolesne. Na dodatek dorośli sami potrzebują czasu, wsparcia i zrozumienia. Dzieci, a w szczególności te najmłodsze, są bardzo wyczulone na emocje dorosłych, na napięcie i ukrywane niepokoje, szybko orientują się, że „coś jest nie tak”. Pozbawione wsparcia, w samotności przeżywają niepokój o rodziców, a często swoją wiedzę o tym, co dzieje się w rodzinie czerpią z przypadkowo usłyszanych rozmów między dorosłymi i obserwacji, którym same nadają znaczenie. Dziecko dostrzega zmiany w codziennym rytmie dnia, zmianie nastrojów u rodziców (od nadziei do rezygnacji), widzi zmiany w wyglądzie spowodowane skutkami leczenia. Atmosfera tajemnicy i ukrywanego kryzysu wywołanego chorobą, czyni tę sytuację wyjątkowo niebezpieczną dla kształtującego się charakteru małego człowieka. Rodzice, skonfrontowani z chorobą, często mówią: przecież moje dziecko jest jeszcze zbyt małe, by zrozumieć, co się będzie ze mną działo. Jak mogę zniszczyć jego dzieciństwo, uświadamiając mu czym jest choroba nowotworowa? Część z rodziców mówi wprost – nowotwór kojarzy mi się ze śmiercią, wykańczającym leczeniem, nie mam odwagi mówić o tym wszystkim dziecku. Po co zaprzątać dziecku głowę tak trudnymi i smutnymi sprawami? Jednak są rodzice, którzy decydują się na rozmowę z dziećmi o swojej chorobie, o zmianach jakie pojawią się w rodzinie w związku z leczeniem, odpowiadają na trudne pytania, zaspokajają ciekawość, wyjaśniają wątpliwości, towarzyszą dziecku w przeżywanych, emocjach złości i smutku. Choroba nowotworowa w rodzinie Ale wszystko po kolei. Zobaczmy co dzieje się w rodzinie, w której pojawiła się choroba nowotworowa. Diagnoza jest dla wszystkich dorosłych ogromnym szokiem, pojawiają się łzy, rozmowy szeptem, częste wizyty w szpitalu. Dotychczasowe plany, codzienne zwyczaje przestają być ważne, a walka z chorobą staje się nadrzędnym celem dla całej rodziny. Być może w domu pojawia się dawno nie widziana babcia, a mamy i taty coraz częściej nie ma. We wspomnieniach starsze dzieci opowiadają o swoich obserwacjach wywołujących niepokój i brak rozumienia zmian: „nie bawili się ze mną już tak często jak wcześniej”, „przestaliśmy chodzić razem z tatą na basen”, „dorośli wydawali się być zaprzątnięci jakąś inną sprawą”. Brak wyjaśnień i rozmowy na temat tego, co się dzieje, często przyjmowane jest przez dzieci jako umowa na zachowanie milczenia, z tego powodu nie zadają one pytań. Skąd wiemy, że zmiany w domu wpływają na samopoczucie najmłodszych? Wyrażanie niepokoju przez dzieci może przybierać różne formy. Im młodsze dziecko – tym częściej emocje wyrażają się w działaniu – objawiają się problemami ze spaniem i jedzeniem, bywa, że z przedszkola docierają wieści, że dziecko stało się niegrzeczne, ma kłopoty z kontaktami z rówieśnikami, z koncentracją lub z rozbawionego malca staje się osowiałe i izoluje od rówieśników. To mogą być sygnały świadczące o niepokoju, o przeżywanym przez dziecko napięciu, smutku, rozpaczy czy złości. W takich sytuacjach rolą dorosłych jest wspieranie i podążanie za dzieckiem w tych trudnych dla niego chwilach. Co zatem jest niezbędne? Rozmowy o chorowaniu – czyli jak dzieci przeżywają chorobę nowotworową rodzica oraz jak możemy im pomóc Dzieci z natury są zaciekawione światem i w trakcie rozmowy zadają mnóstwo pytań. Każdy rodzić zna dobrze tę fazę, którą możemy nazwać „a co to?”. Kiedy jednak czują napięcie, często przestają pytać, tak jakby chciały chronić rodziców przed dodatkowym cierpieniem czy dyskomfortem. Nie bójmy się dziecięcych pytań i zachęcajmy je do dzielenia się wątpliwościami, brakiem rozumienia, a przede wszystkim niepokojem o zdrowie rodzica. Kiedy zdecydujemy się rozmawiać z dzieckiem o sytuacji w domu – warto zarezerwować czas i miejsce, choć bywa, że dzieci zadają najistotniejsze pytania w najmniej oczekiwanych momentach. A może w Waszej rodzinie macie jakieś swoje specjalne miejsce i czas, kiedy wspólnie dzielicie się swoimi pytaniami i doświadczeniami? Rodzice opowiadają, że czasami podróż samochodem do przedszkola to czas pytań i odpowiedzi, a bywa, że najistotniejsze rozmowy toczą się przed zaśnięciem, albo w sobotnie poranki w sypialni rodziców. Mówmy w prosty i jasny dla dziecka sposób, a jeśli używamy trudnych słów jak np. nazwa choroby – wytłumaczmy na czym ona polega. Małym dzieciom przydają się porównania do rzeczy, które znają np. ciało zbudowane jest z komórek tak jak dom z cegieł, a komórki rakowe są jak chwasty w ogrodzie… O istotnych dla dziecka zmianach dotyczących codziennych zwyczajów warto mówić wprost: Mama jest chora i nie będzie mogła Cię odbierać z przedszkola, będzie to od jutra robiła babcia, dlatego teraz u nas mieszka. Na basen będziesz teraz jeździć z wujkiem. Tata teraz często jeździ do swojego doktora, zdarza mu się jeździć też do szpitala na badania. Jeśli potrzeba – wytłumaczmy dziecku czym jest szpital, lekarz, badanie lekarskie. Jeśli nie mamy pomysłu i potrzebujemy podpowiedzi – możemy sięgnąć po pomoce w postaci kreskówek, książeczek czy bajek. Rodzice dzieląc się swoimi doświadczeniami wspominają, że najwięcej trudności sprawiało im przyjmowanie trudnych emocji przeżywanych przez dzieci – złość na sytuację, na chorobę, na nieobecność rodziców i pojawienie się babci, na konieczność rezygnacji ze wspólnych zabaw i treningów. Bywa, że rodzicom trudno jest uporządkować ten chaos i okazać zrozumienie dla prezentowanych przez dziecko zachowań i emocji. W trakcie warsztatów ”Idzie rak nieborak, czyli jak rozmawiać z dzieckiem kiedy rodzic ma raka” rozmawiamy o tym jak z akceptacją i zrozumieniem dla przeżyć dziecka, wyznaczać granice tak, aby odbudować poczucie bezpieczeństwa. Znajdujemy słowa, zwroty, które są kluczami dla rodziców w dotarciu do skrywanych trosk dziecka. Przywołujemy zwyczaje i rytuały rodzinne, odłożone „na lepszy czas”, tak ważne, by odbudować bezpieczny i znany świat. Uczymy się uważnie słuchać dziecięcych pytań i rozmawiać, a nie dawać gotowych odpowiedzi. Wiemy, że dla dziecka bliskość i dzielenie się troskami ratuje przed osamotnieniem w tym niezwykle trudnym dla całej rodziny okresie. Kilka wskazówek na koniec: Obserwuj z uwagą swoje dziecko – zmiany w jego zachowaniu mogą być sygnałem, że jakieś potrzeby nie mogą być zaspokojone. W rozmowie staraj się nazywać jego i swoje emocje – gdy płaczesz, mów, że Ci smutno, gdy dziecko krzyczy – nazwij jego stan uczuciowy, że może się złościć, bo jest mu trudno. Ale mów też o tym, co Was wzmacnia – o uczuciach, które Was łączą, o miłości, bliskości. Zadbaj o wsparcie dla siebie – czy to przyjaciel, partner czy rodzic – znajdź osobę, która wysłucha o Twoich trudnościach, przytuli Cię, gdy tego potrzebujesz i ugotuje obiad, albo zostanie z Twoim dzieckiem, gdy jesteś w szpitalu. Poczucie osamotnienia rodzi się kiedy zostajesz sam ze swoimi przeżyciami i myślami. Przyznaj się do niewiedzy – jeśli nie znasz odpowiedzi na pytanie dziecka, po prostu przyznaj się do tego i zaproponuj wspólne szukanie odpowiedzi. Pamiętaj! warto dociekać z jakiego powodu dziecko zadaje swoje pytanie. Uważnie słuchaj i rozmawiaj z dzieckiem, kiedy tylko nadarza się na to okazja. Bądź blisko, także fizycznie – przytulanie się daje energię i chęć do życia. Na wspólną zabawę i bliskość w rodzinie zawsze jest miejsce. [accordion] [acc_item title=”Warsztaty „Idzie rak nieborak””]Fundacja Warszawskie Centrum Psychoonkologii zaprasza na warsztaty „Idzie rak nieborak” przeznaczone dla Rodzin małych dzieci, w których jeden z rodziców lub opiekunów choruje onkologicznie. Warsztat odbywa się w formie czterech spotkań w terminach: w Warszawie w ośrodku „Cemikus” przy ul. Grzybowskiej 4. Warsztaty są nieodpłatne dla uczestników. Zainteresowanych zapraszamy do kontaktu mailowego: warsztatywcp@ lub telefonicznego 570-713-887.[/acc_item] [/accordion] Idzie rak nieborak – czyli jak dzieci przeżywają chorobę nowotworową rodzica i jak możemy im pomóc, autorki: Marta Rusek, Agnieszka Laus – Rzepecka, Warszawskie Centrum Psychoonkologii, foto: licencja CC, vincent Angler ZOBACZ: PSYCHOONKOLOGIA – EMOCJE W CHOROBIE
Kolejny problem stwarza poręczenie, żyrowanie w umowie kredytowej. Dotyczy to rodziców i samych dorosłych dzieci. Poręczenie zobowiązuje żyranta do spłaty zobowiązania, jeżeli z pierwotnym dłużnikiem coś się stanie. Banku w takim przypadku nie obchodzi indywidualna sytuacja, ale zachowanie płynności i analiza zdolności kredytowej.
49 odp. Strona 1 z 3 Odsłon wątku: 19092 27 września 2011 16:40 | ID: 646890 Wyobrażacie sobie sytuację, w której kobieta sama spędza okres ciąży, bo mąż wyjeżdża np. do pracy za granicę? A może same byłyście w podobnej sytuacji? Jak sobie radzić? Próbować zatrzymać męża za wszelka cenę, czy pogodzić się z jego wyjazdem? 27 września 2011 17:06 | ID: 646910 gdy ciąża przebiega prawidłowo rozłąkę można przetrwać ale po narodzeniu dziecka jednak wsparcie i pomoc małżonka bardzo się przydaje... co do wyjazdu do pracy to zalezy od finansów rodziny jeśli bez tej pracy za granicą ledwo wiążą koniec z końcem to jednak taki wyjazd jest potrzebny zawsze można żonę z dzieckiem ściągnąć do siebie za jakiś czas to też kwestia zaufania w małżeństwie kobieta powinna zadać sobie pytanie czy boi się że sobie sama w ciąży nie poradzi czy raczej boi się że mąż nie wróci już do niej (bo i takie przypadki często się zdażają niestety :/ ) 27 września 2011 17:11 | ID: 646914 A czy nie uważasz Emi, że ciążę powinno się przechodzić wspólnie?... 27 września 2011 17:19 | ID: 646919 Mama Julki (2011-09-27 17:11:59)A czy nie uważasz Emi, że ciążę powinno się przechodzić wspólnie?... Pytanie było do Emi, ale ja się podepnę pod odpowiedź :) Pewnie, że się powinno - ale czasem nie ma wyjścia! Różne sytuacje są w życiu. Ciąża sama w sobie nie była by dla mnie problemem, gorzej chyba zaraz po porodzie. Też zależy od tego, na ile mąż miałby wyjechać, czy np. na dwa tygodnie, na miesiąc czy pół roku - czy więcej. W ostatnich dwóch wersjach nie wyobrażam sobie zostać sama w zaawansowanej ciąży i/lub z małym dzieckiem! Ale tak to juz jest, że życie pisze różne scenariusze. Czasem kobieta musi być silniejsza niż sobie kiedykolwiek wyobrażała, że tak silna może być. 27 września 2011 17:20 | ID: 646922 Lena (2011-09-27 17:19:12) Mama Julki (2011-09-27 17:11:59)A czy nie uważasz Emi, że ciążę powinno się przechodzić wspólnie?... Pytanie było do Emi, ale ja się podepnę pod odpowiedź :) Pewnie, że się powinno - ale czasem nie ma wyjścia! Różne sytuacje są w życiu. Ciąża sama w sobie nie była by dla mnie problemem, gorzej chyba zaraz po porodzie. Też zależy od tego, na ile mąż miałby wyjechać, czy np. na dwa tygodnie, na miesiąc czy pół roku - czy więcej. W ostatnich dwóch wersjach nie wyobrażam sobie zostać sama w zaawansowanej ciąży i/lub z małym dzieckiem! Ale tak to juz jest, że życie pisze różne scenariusze. Czasem kobieta musi być silniejsza niż sobie kiedykolwiek wyobrażała, że tak silna może być. No właśnie - jeśli chodzi o długoterminowy wyjazd... 27 września 2011 17:26 | ID: 646931 Mama Julki (2011-09-27 17:20:59) Lena (2011-09-27 17:19:12) Mama Julki (2011-09-27 17:11:59)A czy nie uważasz Emi, że ciążę powinno się przechodzić wspólnie?... Pytanie było do Emi, ale ja się podepnę pod odpowiedź :) Pewnie, że się powinno - ale czasem nie ma wyjścia! Różne sytuacje są w życiu. Ciąża sama w sobie nie była by dla mnie problemem, gorzej chyba zaraz po porodzie. Też zależy od tego, na ile mąż miałby wyjechać, czy np. na dwa tygodnie, na miesiąc czy pół roku - czy więcej. W ostatnich dwóch wersjach nie wyobrażam sobie zostać sama w zaawansowanej ciąży i/lub z małym dzieckiem! Ale tak to juz jest, że życie pisze różne scenariusze. Czasem kobieta musi być silniejsza niż sobie kiedykolwiek wyobrażała, że tak silna może być. No właśnie - jeśli chodzi o długoterminowy wyjazd... No tak, ale pytanie co znaczy długoterminowy. Dla każdego to co innego i wiele par/małżeństw nie wyobraża sobie paru dni bez siebie a co dopiero tygodni! Dla mnie bariera nie do pokonania w ciąży/z malutkim dzieckiem to miesiąc i więcej. 'W normalnej' sytuacji, to znaczy bez ciąży/dziecka bywaliśmy osobno nawet do 8 miesięcy i było ciężko, choć nie do przejścia - można nawet powiedzieć, że trochę jestem 'zahartowana'. 6 moniczka81 Poziom: Starszak Zarejestrowany: 06-06-2010 12:45. Posty: 9066 27 września 2011 17:27 | ID: 646932 Mama Julki (2011-09-27 17:11:59)A czy nie uważasz Emi, że ciążę powinno się przechodzić wspólnie?... Ciąże powinno się przechodzić wspólnie. Mnie było ciężko i bardzo przykro jak widziałam szczęśliwych przyszłych tatusiów interesujących się maleństwami. Czynnie biorącymi udział w przebiegu ciąży. Tyle że moja sytuacja była inna. 27 września 2011 17:34 | ID: 646936 Jeszcze o jednym aspekcie chciałam powiedzieć, bo wszystkie tak tu zaczęłyśmy, że kobieta, że matka... Nie zapominajmy, że facetom, ojcom i mężom też na pewno ciężko jest podjąć decyzję o wyjeździe czy wyjechać, gdy decyzja już zapadnie! To jest cieżki czas dla wszystkich członków rodziny. Faceci też przeżywają ciążę, kopniaki, rosnący brzuszek i ogólny nasz stan. I to jest czas, którego nie dadzą nadrobić. 27 września 2011 17:41 | ID: 646940 Mama Julki (2011-09-27 17:11:59)A czy nie uważasz Emi, że ciążę powinno się przechodzić wspólnie?... owszem ale jak pisze Lena życie różnie się układa jeśli nie ma środków do zycia to chyba wyjazd lepszy 27 września 2011 17:46 | ID: 646942 Lena (2011-09-27 17:34:30)Jeszcze o jednym aspekcie chciałam powiedzieć, bo wszystkie tak tu zaczęłyśmy, że kobieta, że matka... Nie zapominajmy, że facetom, ojcom i mężom też na pewno ciężko jest podjąć decyzję o wyjeździe czy wyjechać, gdy decyzja już zapadnie! To jest cieżki czas dla wszystkich członków rodziny. Faceci też przeżywają ciążę, kopniaki, rosnący brzuszek i ogólny nasz stan. I to jest czas, którego nie dadzą nadrobić. W końcu ktoś zauważył... To jest naprawdę potwornie ciężkie przeżycie. Wiem po sobie, bo swego czasu sporo wyjezdżałem w delegacje. I teraz juz na takie cos bym się nie zgodził. Może i "głowa rodziny" zarabia, ale "tata" traci. Strasznie dużo - tego się na pieniądze nie przeliczy. 10 Sonia Poziom: Pełnoletnia Zarejestrowany: 06-01-2010 16:15. Posty: 112846 27 września 2011 17:49 | ID: 646946 Byłam w takiej sytuacji. Przez 7 miesięcy w ciąży byłam sama, mąż marynarz, obiecał, że po ślubie zrezygnuje z takiej pracy...I na obietnicach się skończyło. Nawet przy porodzie go nie było.... Wrócił, jak jego syn miał dwa miesiące...A wyjechał dwa dni przed planowanym( przez lekarza) porodem.... Szkoda mi każdej kobiety, która przerabiała podobną sytuację. Naprawdę nic przyjemnego. 27 września 2011 19:34 | ID: 647049 o to i chyba tez o wyjechal w marcu a ja rodzilam w majupierwsze miesiace bylam tylko z malutka wrocil we wrzesniu. 27 września 2011 20:36 | ID: 647096 Ciężko było, ale daliśmy radę. Co prawda wyjazdy były dwutygodniowe, czasem dłuższe, czasem krótsze, więc w sumie nie było tak źle, bo potem był przy mnie non stop przez kolejne 2, czasami 3 tyg. Do lekarza chodziłam sama, jedynie na USG 3 D udało mu się "załapać". Ciąża jak ciąża, najciężej było jak maluszek był już na świecie i Mąż mnie zostawił po tygodniu, bo musiał jechać do pracy. 13 kingurcia Zarejestrowany: 07-12-2010 11:29. Posty: 4294 27 września 2011 20:43 | ID: 647102 Mąż pracował w innym mieście, ale co weekend przyjeżdzał. Wiedzieliśmy, że to tymczasowo i nie było innego wyjścia. 14 Justyna mama Łukasza Zarejestrowany: 09-10-2010 22:03. Posty: 7326 27 września 2011 22:45 | ID: 647254 Mama Julki (2011-09-27 17:11:59)A czy nie uważasz Emi, że ciążę powinno się przechodzić wspólnie?... Olu nie każdy może, mój brat byl na misij nie mógł zrezygnować, koleżanki mąż na morzu wroci po narodzinach, to ciężkie rozstania służba nie dróżba, każy pragnie bliskośći, ale nie zawsze się da. 15 Justyna mama Łukasza Zarejestrowany: 09-10-2010 22:03. Posty: 7326 27 września 2011 22:49 | ID: 647257 Dla mnie rozłąka bylaby straszna, jesteśmy bardzo związani, nie potrafimy weekendu wytrzymać, już w panieństwie jak wyjechałam na 3 m-ce to po m-cu był u mnie. rozstania są ciężkie ale czasem konieczne. 28 września 2011 05:06 | ID: 647343 U nas, na szczescie mąz jeszcze wtedy nie wyjezdzał az tak. Fakt nie było go pare razy, po tygodniu czy dwa, ale dalismy rade - taka praca. W dni planowanego porodu mial jechac na szkolenie, ale zrezygnował. Za to dwa miesiace po porodzie, nie widzielismy sie najpierw miesiac, a potem dwa tygodnie. 17 Isabelle Poziom: Przedszkolak Zarejestrowany: 03-07-2009 19:42. Posty: 21159 28 września 2011 08:21 | ID: 647405 My wiedzieliśmy, że jeżeli chcemy drugie dziecko Cent musi zmienić pracę na niewyjazdową. Nie dałabym sobie rady sama z dzieckiem, będąc w ciąży czy z malutkim drugim dzieckiem i pracą. Poza tym aspektem - więzi ojca z dzieckiem nie da się nadrobić... Ja to widzę na codzień jak Michaś lgnie do Centa coraz bardziej. Mama i owszem jest kochana a le tatuś jest MEGA KOCHANY! To jego guru! 28 września 2011 09:41 | ID: 647470 centaurek (2011-09-27 17:46:01) Lena (2011-09-27 17:34:30)Jeszcze o jednym aspekcie chciałam powiedzieć, bo wszystkie tak tu zaczęłyśmy, że kobieta, że matka... Nie zapominajmy, że facetom, ojcom i mężom też na pewno ciężko jest podjąć decyzję o wyjeździe czy wyjechać, gdy decyzja już zapadnie! To jest cieżki czas dla wszystkich członków rodziny. Faceci też przeżywają ciążę, kopniaki, rosnący brzuszek i ogólny nasz stan. I to jest czas, którego nie dadzą nadrobić. W końcu ktoś zauważył... To jest naprawdę potwornie ciężkie przeżycie. Wiem po sobie, bo swego czasu sporo wyjezdżałem w delegacje. I teraz juz na takie cos bym się nie zgodził. Może i "głowa rodziny" zarabia, ale "tata" traci. Strasznie dużo - tego się na pieniądze nie przeliczy. No właśnie. Mamy ważne zdanie meżczyzny. Bo chodzi zwykle o pieniądze, ale czy one są ważniejsze, niż wspólne przeżycie tego wyjatkowego czasu?... 19 ewelka21 Poziom: Przedszkolak Zarejestrowany: 17-05-2011 01:03. Posty: 3002 28 września 2011 09:57 | ID: 647482 Mój mąż wyjeżdża bardzo często. Niektóre wyjazdy trwają nawet ok. 2 tygodni. Już się do tego bowiem,że taką ma pracę .Wiem także,że na pewno wolałby być przy mnie caly czas...I dlatego jemu może być czasem zdecydowanie ciężej niżmi... 20 wosana Poziom: Starszak Zarejestrowany: 23-10-2010 13:06. Posty: 286 28 września 2011 10:00 | ID: 647485 ja sobie to wyobrazam czasem wazniejsze jest to zeby mial prace ja pierwsza ciaze spedzilam be meza tylko ze mialam oparcie w mamie i babci. moj maz tez mysli o wyjezdzie za granice zeby tam pracowac a potem nas zabrac do siebie. i powiem dla mnie to nie bedzie wielkiej roznicy bo i tak czesciej go nie ma w domu niz jest nawet teraz nie zmienil sie wiedzac ze musi byc w domu i pomagac.
Mój mąż codziennie odwiedza rodziców! Mnie to denerwuje, bo czuje, że ona w ten sposób ciągle chce mieć nad nami kontrole, chce wiedzieć, co robimy, kto u nas był itp, wkurza mnie to
fot. Adobe Stock, Drazen Może to zabrzmi dziwnie, ale święto zmarłych zawsze było moim ulubionym świętem. Pamiętam je z dzieciństwa jako dzień, kiedy rodzice nigdzie się nie spieszyli. Spędzaliśmy go razem od rana do wieczora. Po śniadaniu ubierali nas ciepło, zawijali szale, nakładali jednopalczaste rękawice i ruszaliśmy razem na cmentarz. Był niedaleko, więc szliśmy pieszo i rozmawialiśmy. Opowiadali nam o dawnych czasach. Przypominały im się różne śmieszne lub ciekawe historie o członkach naszej rodziny, których nigdy nie poznałyśmy. Pamiętam jedną – o babci, która mieszkała na wsi i nie mogła zrozumieć, dlaczego któregoś lata przyjechali ludzie z miasta i rozłożyli się z kocami na pastwisku. Byli ubrani elegancko, mieli ze sobą kosze z jedzeniem. Jedli na dworze, a mieszkańcy wioski stali i obserwowali ich z daleka, nie mogąc się nadziwić temu widokowi. Bo kto to widział, leżeć na pastwisku! Im, ludziom ze wsi, wydawało się to niewiarygodne, a w miastach rozkwitła właśnie moda na pikniki. Kiedy już byliśmy na cmentarzu, rodzice zapalali znicze i pozwalali nam stawiać je na grobach. Mama zawsze miała ze sobą w termosie gorącą herbatę z miodem i cytryną. Nalewała ją do zakrętki i dawała nam po kolei, żebyśmy wypili i się rozgrzali. – Święto Zmarłych to wbrew pozorom czas, gdy trzeba pomyśleć przede wszystkim o żywych. Pogodzić się, dopóki są wśród nas. Zapomnieć o konfliktach, by móc usiąść na święta Bożego Narodzenia przy jednym stole – mówiła do nas. Potem wracaliśmy do domu na obiad. Był bigos albo kotlet schabowy z kapustą. Na podwieczorek jedliśmy ciasto z jabłkami, a wieczorem szliśmy raz jeszcze na cmentarz, żeby pooglądać setki palących się w ciemności świeczek. Widok był niesamowity. Nie wiem, czy było tak co roku, ale właśnie taki obrazek został mi w pamięci. Zaczęliśmy wspominać krewnych Mój mąż Marek rzadko jeździł z rodzicami na cmentarz, bo nie miał do kogo. Jego wspomnienia z pierwszego listopada wiążą się już z grobem taty, który umarł na zawał, kiedy Marek był nastolatkiem. Niespodziewana śmierć taty położyła się cieniem na jego dalszym życiu. Nie był na nią gotowy. Oczywiście nikt nigdy nie czuje się gotowy na odejście rodzica, ale okres nastoletniego buntu jest wyjątkowo trudny i szczególnie boleśnie odczuwa się wtedy wszelkie straty. Po raz pierwszy rozmawiałam z nim na ten temat po dwóch miesiącach znajomości. To, że otworzył się przede mną, zmieniło naszą relację. To wtedy Marek pokazał mi swą wrażliwość. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam go płaczącego. Zobaczyłam w nim zranionego dzieciaka, który stracił przewodnika i autorytet. To tata otworzył mu oczy na świat techniki i elektroniki. Świat, który zafascynował go tak bardzo, że do dziś jest jego pasją, dumą i ambicją, a także źródłem utrzymania. W moim życiu technika też odgrywała dużą rolę. Mój tata jest inżynierem. Dopóki nie zostawił mamy i nie wyjechał z Polski, jego obecność była dla mnie czymś stałym i oczywistym. To on tłumaczył mi zawiłości matematyki. On też kupił pierwszy komputer i nauczył mnie z niego korzystać. Pomagał mnie i mojej siostrze robić projekty na zajęcia praktyczno – techniczne i naprawiał wszystko, co zepsułyśmy. Był też naszym pierwszym instruktorem prawa jazdy. Dlatego doskonale wiem, czym jest świat techniki. Marek zawdzięcza swojemu tacie więcej niż samo zamiłowanie do techniki. Tadeusz, czyli jego tata, w przeciwieństwie do mamy był bezpruderyjny. To on tłumaczył mu, na czym polega dorastanie i jak należy traktować dziewczyny. Powinnam być mu wdzięczna za to, że wychował fajnego faceta. Ale jednocześnie mam mu za złe, że odszedł tak wcześnie i zostawił w sercu mojego męża pustkę, której nie jestem w stanie zapełnić. Tęsknota za ojcem jest w Marku ciągle żywa, dlatego tak mu trudno o tym rozmawiać – nawet ze mną. Nie ciągnę go za język. Kiedy ktoś opowiada czasem o swoim ojcu, widzę, jak nerwowo przełyka ślinę i błądzi niewidzącym wzrokiem po niebie. Tylko ja to zauważam. Wiem wtedy, że w tym chwilowym smutku uczestniczymy we trójkę – ja, Marek i Tadeusz. W zeszłym roku pojechaliśmy na cmentarz do Szczecina, gdzie pochowany jest jego tata. Im bliżej byliśmy celu podróży, tym Marek głębiej zanurzaj się w stan zadumy. Nie ma lepszego czasu w roku na wspomnienia, więc milczałam, sama dumając o swoich dziadkach. O dziadku Janku, którego pamiętam siedzącego w fotelu i łupiącego orzechy dla mnie i Zuzki, i o babci Hani, która robiła dla nas swetry na drutach. Żałuję, że tak krótko ich znałam i nie miałam możliwości zadać tylu pytań, które teraz chętnie bym zadała. O to, jak się poznali i pokochali, o ich wspomnienia z młodości, o to, czy byli szczęśliwi, i co ich zdaniem liczy się w życiu najbardziej. Na pewno jednak pozostaną w mojej pamięci jako dobrzy, ciepli dziadkowie, u których w domu zawsze pachniało ciastem drożdżowym. – Dawno już nie byłeś u taty, co? – zapytałam, gdy stanęliśmy nad grobem. – Dawno. Może zbyt dawno. Myślisz, że ma mi za złe? – A był pamiętliwy? – uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego. – Nie. Nie lubił konfliktów. Był fajny, cichy, konkretny. Facet szukający rozwiązań, a nie problemów. Mało dziś takich ludzi. Mało też zegarmistrzów. A on był taki precyzyjny i zaangażowany. Najlepszy w mieście. Wtedy ustawiały się do niego kolejki. Dzisiaj miałby pustki w zakładzie albo musiałby się przekwalifikować. Odruchowo spojrzał na zegarek, który przed laty dostał od taty. – Bardzo go kochałeś, prawda? – Tak, choć rzadko mu to mówiłem. Może ze dwa razy. Ale on wiedział. Nie był taki sentymentalny, żeby się rozwodzić nad tym, co czuje. A jakie miał poczucie humoru, uśmiałabyś się, jakbyś z nim pogadała. Na pewno by cię uwielbiał. Dostrzegłam łzę w kąciku jego oka, ale szybko ją wytarł. Wyciągnęłam z torebki kubki z herbatą – takie specjalne, trzymające ciepło, i podałam mu. – Myślisz o wszystkim. Dzięki, że mnie namówiłaś na ten wyjazd. To było dla nas jak trzęsienie ziemi Staliśmy w milczeniu i myśleliśmy. – A ty chcesz się spotkać ze swoim tatą? – zapytał nagle. – On przecież żyje. – No właśnie. Tęsknisz za nim? Wzruszyłam ramionami. Oczywiście, że tęskniłam. Ale wydawało się, że nic na to nie mogę poradzić. Odkąd zostawił mamę i wyjechał za granicę, nie miałam z nim częstego kontaktu. A ten, który był, też nie sprawiał mi przyjemności. Zbyt dużo dźwigałam niewypowiedzianego żalu, by pozwolić sobie na naturalność i szczerość. Nie cieszyłam się więc, gdy od czasu do czasu usłyszałam w słuchawce znajomy głos. – Może kiedyś… – westchnęłam. – Ale kiedyś może nie nadejść. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą – Marek zacytował księdza Twardowskiego. – Mój już odszedł. Ty jeszcze masz szansę… – Pomyślę o tym. To było zdanie rzucone ot tak, ale chyba zadziałało jak zaklęcie, bo faktycznie nie mogłam przestać o tym myśleć. Tata, który był w dzieciństwie moim bohaterem, zniknął kilka lat temu z mojego życia. To było już po tym, jak wyprowadziłam się z domu, ale wciąż nie mogłam uwierzyć, że zostawił mamę i ułożył sobie życie z inną kobietą za granicą. Wywinął wszystkim taki numer i to w momencie, kiedy ja sama zaczynałam myśleć o własnej rodzinie. Tych kilka tygodni po tym, jak odszedł, było dla nas jak trzęsienie ziemi. Przyjechałam wtedy do mamy, żeby pomóc jej jakoś poukładać wszystko na nowo. Niby została w tym samym mieszkaniu, w tym samym mieście, wśród tych samych ludzi, ale cały świat jej runął i musiała jakoś się podnieść z tego gruzowiska. Nie było lekko. Miała do siebie pretensje, zarzucała sobie, że nie była wystarczająco dobrą żoną, że nie była czujna na znaki. Chwilę potem dopadał ją atak wściekłości na niego i tę kobietę. Czułam się taka bezradna, nie wiedziałam co mówić, żeby jej pomóc. Miała już odchodzić na emeryturę, ale zrezygnowała, bo w tej sytuacji praca była jej bardzo potrzebna. Żartowała gorzko, że przynajmniej w domu kultury zachowuje resztki kultury, bo w domu jest nieznośna. To jednak nie była prawda. Dzielnie sobie ze wszystkim radziła, choć naprawdę musiało jej być bardzo ciężko na duszy. Tata odszedł nie tylko od niej. Zakochany po uszy zapomniał o świecie i nie odzywał się do nas przez ponad rok. Wieczorem, już w domu, wpatrywałam się w ekran komórki jak zahipnotyzowana. W końcu wybrałam jego numer. – Cześć, tato. – Dzióbku, to ty? – głos mu się załamał. Powiedziałam, że dzwonię, żeby zapytać, co u niego słychać, czy dobrze mu idzie interes i jak tam… z Lidką. To ostatnie przeszło mi przez gardło z wielkim trudem. Nie mogłam wciąż wyobrazić go sobie mieszkającego z inną kobietą. Na samą myśl, że teraz to z nią, a nie z mamą jada śniadania, jeździ na zakupy i pewnie wychodzi gdzieś wieczorami, łzy napływały mi do oczu. Nie byłam jeszcze na etapie, by szczerze życzyć im szczęścia w miłości. Nadal kochałam ojca, ale zadra pozostawała, rana jątrzyła się na nowo. – Wszystko dobrze, Dzióbku. A z Lidką… – szepnął cicho i jakoś chrapliwie. – Z Lidką też. – Chciałam ci powiedzieć, tato, że cię kocham – powiedziałam, choć nie ukrywam, ze z trudem przeszło mi to przez gardło. – Wiem, że rzadko dzwonię, bo długo byłam zła. Ale nie można wściekać się przez całe życie, prawda? – Prawda. Ja ciebie też bardzo kocham, Dzióbku. Dziękuję ci, że zadzwoniłaś. Tego wieczoru poczułam się jakaś lżejsza. Z jednej strony miałam trochę wyrzutów sumienia wobec mamy, ale z drugiej wiedziałam, że jaki by nie był ten mój tata, innego mieć nie będę. Nie mogę go potępiać do końca życia. Marek podszedł i mnie przytulił, jakby wiedział, że teraz trzeba to szybko zrobić. Chwilę później zalała mnie fala łez. Emocje, jak widać, nadal były żywe. Obudziło je święto zmarłych. Czytaj także:„Jestem po trzech rozwodach i ma dwoje dzieci. Moje małżeństwa rozpadły się, bo za każdym razem popełniłem ten sam błąd”„Kopałam dołki pod koleżanką z pracy, która była samotną matką bez grosza. Brzydziłam się własnego odbicia w lustrze”„Miałam 33 lata i po wypadku straciłam władzę w nogach, trafiłam na wózek. Wtedy odnalazłam miłość życia i szczęście”
Rok temu mąż oświadczył, że się odkochał i chce się ze mną rozstać, jakoś udało mi się zaakceptować jego decyzję i wyprowadziłam się do rodziców. Po 2 miesiącach wróciliśmy do siebie (wyszło wtedy na jaw, że spotkał się kilka razy z inną kobietą).
Rodzina zniszczyła mi związek Ojciec Uli był profesorem medycyny, chirurgiem. Człowiekiem sukcesu. Żona, mama Justyny, jest emerytowaną tłumaczką, mają duży dom, dwa samochody, działkę nad jeziorem, nawet pies jest rasowy. Córka poszła w ślady ojca i skończyła medycynę - została pediatrą. - Wszystko miało świadczyć o sukcesie ojca. Na tym idealnym obrazie była jednak jedna rysa - jego mała córeczka zakochała się w "utracjuszu", jak nazywał Maćka. Studiował filozofię, ale studiów nie skończył, wyjechał do pracy za granicę. Jego rodzice nie są zamożni, a on chciał się usamodzielnić. Imał się różnych zajęć, nawet pracował na budowie. Mój ojciec nie dostrzegał, że jest pracowitym cudownym człowiekiem, czułym i dobrym. Najważniejsze było to, że Maciek ma tylko maturę – mówi Ula. W tym "idealnym" domu panował tzw. zimny chów. Ula nie pamięta, żeby ojciec choć raz ją przytulił, pogłaskał po głowie, powiedział, że jest z niej dumny. Kiedy zdała maturę na piątki, pojechała na wakacje do Lizbony, za zdane egzaminy na medycynę dostała samochód. Maciek pokazał jej, że nie tylko osiągnięcia są ważne, ale liczy się też drugi człowiek. - Pierwszy raz ktoś mnie zapytał, co czuję i myślę. Ojciec powiedział, że nie wyjdę za niego, nie zapytał mnie, ale skwitował to jednym zdaniem: "nieuk nie będzie twoim mężem". Całe życie starałam się sprostać jego oczekiwaniom. Marzył, żebym poszła na medycynę, więc poszłam. Grzeczna córeczka tatusia. Pierwszy raz się zbuntowałam, bo kocham Maćka – wspomina Ula. Maciek zaczął studiować zaocznie pedagogikę, pracował jako ochroniarz w sklepie. Ula jako początkujący pediatra w szpitalu dziecięcym nie zarabiała za wiele. Zaraz po ślubie zaszła w ciążę. Ojciec zaproponował, że skoro nie stać ich na własne mieszkanie, to mogą zająć górę domu, nie będą musieli za nic płacić. Załatwił Maćkowi pracę u kolegi w biurze nieruchomości, bo zięć ochroniarz to wstyd. - Dziś wiem, że powinniśmy się wyprowadzić od rodziców, żyć skromnie, wychowywać dziecko. Ale wtedy uwierzyliśmy, że będzie dobrze, że ojciec zaakceptował Maćka, ale on nie przepuścił żadnej okazji, żeby upokorzyć mojego męża. Pamiętam, jak opowiadał, że córka jego przyjaciół, a moja koleżanka, wyszła za mąż za właściciela salonu samochodowego i dziś budują dom za miastem, bo niektórzy umieją w życiu wybrać. Niby taka niezobowiązująca opowiastka, ale wiadomo było, że chodziło o to, że ja niby źle wybrałam. Maciek się wściekał, a mówiłam mu, że jest przewrażliwiony – wspomina Ula. Nieodcięta pępowina Justyna Święcicka, psycholog, mówi, że zdarza się, że rodzice nie pozwalają swoim dzieciom odciąć pępowiny, bo chcą je mieć dla siebie, sprawować kontrolę nad ich życiem, jakby nie zauważali, że one już dorosły. Rodzice są zaborczy, bo chcą czuć się potrzebni. Czasami nie mają własnego życia. Przez lata nie dbali o relacje z innymi ludźmi, swój rozwój, skoncentrowali się na dziecku. A kiedy ono opuszcza dom, zostaje pustka. Zdarza się też, że już nic nie zostało z ich małżeństwa, trzyma ich przy sobie tylko dziecko, boją się, że kiedy ono wyfrunie z gniazda, będą musieli spojrzeć prawdzie w oczy. - Dlatego wolą zajmować się kłopotami syna czy córki, niż swoimi własnymi. Stosują podstępny rodzaj krytyki partnera, obrzydzają go im. Z jednej strony idealizują swoje dziecko, a z drugiej, chcą je wtłoczyć w swoje wyobrażenia o tym, jakiego małżonka powinny mieć. A to wszystko w otoczce troski. Dla rodziców często partner dziecka jest obcą osobą, a oni chcą spędzać czas z własnym dzieckiem. Nie ma w tym nic złego, chodzi o właściwe proporcje. Jeśli dzwonią od czasu do czasu to jest miłe, ale jak kilka razy dziennie, to już jest niepokojące. Muszą pozwolić dzieciom żyć po swojemu i odnaleźć się w swoim związku – mówi Justyna Święcicka. Byłam przyzwyczajona do rozkazów ojca Kiedy urodził się synek Uli i Maćka, byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Maciek skończył pedagogikę, zaczął pracować z dziećmi autystycznymi. Mówił, żeby się wyprowadzili, że dadzą sobie radę, że dostał kawalerkę po babci, gdzie mogą się wprowadzić. Ale ojciec Uli przekonywał, że z tego nie da utrzymać rodziny, że po co mają cisnąć się jednym pokoju z dzieckiem, skoro w jego domu mają trzy. - Byłam przyzwyczajona do jego rozkazów, ale nie Maciek. Coraz później wracał do domu, czasami po alkoholu. Coraz częściej się kłóciliśmy, a ojciec ciągle powtarzał, jaki Maciek jest nieodpowiedzialny, że tak to jest, jak niziny aspirują do klasy średniej. Znalazłam się między młotem a kowadłem. Nie umiałam podjąć decyzji, mówiłam, że wszystko się ułoży i nic się nie układało. W końcu Maciek powiedział mojemu ojcu w twarz, że nie będzie nim dyrygował. Ten odpowiedział, że będzie, dopóki u niego mieszkamy. Od słowa do słowa, wywiązała się awantura. Maciek się wyprowadził. Ja zostałam, nie miałam odwagi wyjść. Bałam się biedy, której wcześniej nie doświadczyłam. Nigdy nie przestałam tego żałować. Maciek to mądry facet. A ja uwierzyłam swojemu ojcu, bo zawsze robiłam to, co on chciał, tylko nie zawsze byłam tego świadoma. Nie wiem, jak to się dzieje, że on potrafił wszystkich podporządkować sobie – mówi Ula. Małgorzata mogłaby doskonale zrozumieć Maćka, bo ona też znalazła się w podobnej sytuacji. Pamięta scenę z filmu Woody Allena, kiedy para kochanków jest w łóżku, a z nimi są jeszcze cztery inne osoby - rodzice każdej ze stron. To jakby o niej. Gosia i jej mąż Janek, plus jego rodzice. Teściowa nigdy nie chciała zauważyć, że jej syn jest dorosłym człowiekiem. Dla niej był ciągle małym chłopcem, który potrzebuje pomocy, a Małgorzata wrogiem, który niszczy mu życie, bo nie gotuje na parze, a to jest zdrowe, używa wody z kranu, co z kolei jej zdaniem jest niebezpieczne. Lista błędów popełnianych przez Gosię układana przez teściową nie ma końca. - Żyliśmy w jakimś chorym czworokącie. Mój mąż zawsze był związany z rodzicami, ale byłam przekonana, że wszystko zmieni, kiedy założymy własną rodzinę. To nieprawda, dzisiaj już wiem, że dorosłego człowieka trudno jest zmienić. Jest uzależniony od swoich rodziców, ale nazywa to bliskością i dobrymi relacjami. Mam dobre kontakty z rodzeństwem, ale moje siostry nie siedzą nam na głowie. Dzisiaj jestem już silniejsza, umiem to wszystko nazwać. Kiedyś myślałam, że jestem niewdzięcznicą, która nie docenia poświecenia innych. A z drugiej strony czułam, że jest ich za dużo, że to chore i patologiczne. Zaczęłam dużo czytać w internecie o dzieciach z nieodciętą pępowiną – wspomina Małgorzata. Tacy troskliwi rodzice Gosia pamięta moment, w którym poznała jego rodziców. Była zachwycona: rozmowni, troskliwi i tacy nowocześni. Korzystali z internetu, podróżowali po świecie. I mieli świetny kontakt z synem, wiedzieli z kim się przyjaźni, pytali, co słychać u jego kolegów. Gosia ma trzy siostry, rodzice pracowali, wymagali od dzieci, żeby zajmowały się sobą, nie wyręczali we wszystkim. - Byłam druga z kolei, więc zajmowałam się swoim młodszym rodzeństwem. Rodzice nie rozpieszczali nas, ale czułam się kochana. Miałam fajny dom - wesoły, pełen życia, zabawy, hałasów. Rodzice Janka uważnie słuchali syna, mówił im, o rzeczach, o jakich ja bym nie powiedziała nigdy np. że ma kaca, a mama biegła po kefir. Byłam zachwycona. Niedługo miało się okazać, że ta troska wyjdzie mi bokiem – mówi Gosia. Pobrali się zaraz po studiach, urodził się Michał. Rodzice Janka kupili im mieszkanie, sami je znaleźli, nieopodal swojego. Ale to, co działo się później przerosło najśmielsze wyobrażenia Gosi. Teściowa dzwoniła do nich kilka razy dziennie. A teść przyjechał z zupką według kuchni pięciu przemian. Kiedy Gosia gotowała obiad dla siebie i dla męża, zaraz pojawiała się teściowa z dobrymi radami. Zanim wyposażyli mieszkanie, teść zabrał ich brudne ciuchy, w tym bieliznę do prania. Nie docierało do niego, że dla Gosi jest to krępujące, że na dole mają pralnię. Gosia poprosiła, żeby nie wpadali niezapowiedziani, bo np. może nie być ich w domu, ale ojciec poskarżył się Jankowi, że kazała im nie przyjeżdżać. Znowu usłyszała jaka jest niewdzięczna. Teściowie zniszczyli nam życie - A ja czasami chciałabym zjeść fast fooda, ale tylko we dwójkę. Nie dałam rady tego wytrzymać, myślałam, że zwariuję. Kłóciliśmy się, słyszałam jaka jestem niewdzięczna, że oni tyle nam pomagają – mówi Gosia. W końcu ustalili, że sama będą prać i gotować, a jego rodzice będą dzwonić, kiedy chcą ich odwiedzić, ale wpędzali Gosię w poczucie winy, że jest niewdzięczna, rozbija zgraną rodzinę, chce poróżnić syna z rodzicami. Kłócili się, ona twierdziła, że nie da się żyć w tym czworokącie. Mąż twierdził, że to normalne, że rodzina sobie pomaga. - Często w takiej sytuacji dzieci czują się wykorzystane, a ich partnerzy są zazdrośni. Widzą, że jej lub jego rodzice zawłaszczają przestrzeń, wchodzą na teren, który powinien być przeznaczony dla nich. Wiele zależy od tego, na ile ta osoba chce dorosnąć. Powinna pracować nad komunikacją z rodzicami, mówić czego potrzebuje i wyznaczyć jasne granice. To nie zawsze jest łatwe, bo rodzice manipulują poczuciem winy, na zasadzie, tyle dla ciebie robię, a Ty jesteś niewdzięczna. Dorosłe dziecko musi poczuć, że to jego własne życie, nad którym chce mieć kontrolę i przeciąć pępowinę, dla dobra siebie i związku. A w pewnym sensie i dla rodziców, którzy wtedy będą mogli zająć się swoim życiem. Kiedy źle się dzieje w związku, a partnerzy nie radzą sobie z tym, dobrym rozwiązaniem jest terapia – mówi Justyna Święcicka. Mądrzy po szkodzie - Teściowie zniszczyli nam życie. Bardzo kochałam Janka. Kiedy wyprowadził się do mamusi i tatusia wyłam z rozpaczy. Myślałam, że tego nie przeżyję. Nie tak miało być. Rozstaliśmy się, ale mieliśmy dziecko, tęskniłam do niego. Widywaliśmy się nadal, bo przychodził do córeczki – mówi Gosia. W końcu postanowili spróbować jeszcze raz. Okazja nadarzyła się kiedy Janek awansował, musiał przenieść się do innego miasta, gdzie został dyrektorem oddziału banku. Wtedy Gosia zaproponowała, że przeniesie się razem z nim, że spróbują odbudować rodzinę. - Byle dalej od tych ludzi. Pewnie teściowa wydzwania do męża, ale już jesteśmy sami. Co dwa weekendy jeździ do swoich rodziców, na kilka godzin. Dla mnie jest jeszcze za wcześnie, żeby się z nimi spotkać. Jest we mnie zbyt dużo żalu – mówi Gosia. Dzisiaj Ula wie, żaden jej chłopak nie byłby dostatecznie dobry dla jej ojca. I wcale nie robił tego z troski o nią. Była tylko jeszcze jednym jego sukcesem, a on był przecież człowiekiem sukcesu. Mogła powiedzieć, żeby się nie wtrącał, tak jak Gosia, wyprowadzić się do innego miasta, ale nie dała rady. Nie widziała tego wszystkiego, co wie z perspektywy czasu. Synek Uli ma prawie 10 lat. Ojciec nie żyje od trzech lat. Zmarł na zawał serca. Dla matki Uli wciąż jest guru, od kiedy umarł, ona gaśnie w oczach. Nie umie bez niego żyć, nie da o nim powiedzieć złego słowa. - Matka nigdy nie miała nic do powiedzenia, była cieniem ojca. Może gdyby nie Maciek, też bym nie widziała, że był też despotą, który krzywdził. O zmarłych źle się nie mówi, ale on zmarnował mi wiele lat życia, moje dziecko widuje się z ojcem tylko weekendy. Uwielbia tatę. Wiele bym dała, żeby móc do niego wrócić, ale on jest w nowym związku i wiem, że ona jest z nim szczęśliwa, bo znam Maćka. Gdybym mogła cofnąć czas, mój synek nie wychowywałby się bez ojca – mówi z żalem Ula.
Mercedes 124 jest z nami do dzisiaj (już prawie 20 lat) i ciągle jeździ! Jest z nim związanych wiele wspomnień. Niestety wiele części eksploatacyjnych powinno być już dawno wymienionych, lecz samochód ten stał się "oldtimerem" i aktualnie koszty dobrych lub oryginalnych części są niewspółmiernie wysokie.
Jest mi bardzo przykro, ostatnie wieczory spędzam sama, płacząc do poduszki. Moja rodzina mieszka prawie 200 km ode mnie ciężko jest liczyć na wsparcie od nich; choć mama, która od zawsze była moją przyjaciółką stara się mnie wspierać, ale teraz najważniejsze jest wsparcie ukochanej osoby, a ja tego nie mam. Nie wiem co mam robić czy iść do psychologa czy wyjechać na jakiś czas. Bo z mężem już rozmawiałam na ten temat i nic ciągle tak jak było tak jest. Jakby tego było mało całymi dniami siedzę w domu z dzieckiem nie mogę wyjść nigdzie bo muszę gotować sprzątać a później znowu sprzątać i tak w kółko. Dawno nie byłam u kosmetyczki czy u fryzjera ciągle dom i dziecko a on po pracy lata do koleszków to tu to tam. A i pracuje od 7 do 15 i nie ma ciężkiej pracy bo jeździ na wózku widłowym i ciągle jest zmęczony i niedospany. Mam tego i jego dość. Jestesmy malzenstwem 10 lat. Sytuacja jest taka, ze maz codziennie dzwoni do swoich rodzicow, jakos nie przeszkadzalo mi to bardzo do teraz kiedy rodzice meza przeprowadzili sie blisko nas (od pół roku) i mąż zaczal poswiecac im duzo czasu, kosztem naszego czasu- w kazda niedziele sa zawsze u nas w domu przez caly dzien - od ok12 do ok20 -wszystko jest podporzadkowane jego rodzicom
fot. Adobe Stock, New Africa Nie chcę żyć na niczyjej łasce. Tylko jak iść do pracy, mając dziecko przy piersi? To niemożliwe! Kiedyś prababcia opowiadała mi, że gdy wychodziła za mąż, ojciec musiał przekazać jej solidny posag. Inaczej ślubu by nie było, bo teściowie nie daliby swojego błogosławieństwa. Dostała więc dwie pierzyny, garnki, krowę i kilka kur. No i dwa ary ziemi. Wtedy to był prawdziwy majątek. Śmiałam się z tego. Myślałam, że te czasy dawno już minęły. I że teraz rodzicom wystarczy, że młodzi się kochają. No i co? Bardzo się pomyliłam Zanim wyszłam za Maćka, mieszkałam na wsi pod Rzeszowem. Urodziłam się w dość biednej rodzinie. Jestem najstarsza, poza mną jest jeszcze czwórka rodzeństwa. Rodzice mają malutki domek i niewielkie gospodarstwo – kilka hektarów lichutkiej ziemi. Z tego, co hodują i uprawiają, nie są w stanie utrzymać rodziny. Nic więc dziwnego, że od kilku lat tata jeździ do Niemiec. Pracuje zwykle na czarno, na budowach. Czasem załapie się na kilka tygodni, czasem nawet na pół roku. Haruje od świtu do nocy, oszczędza. I przysyła pieniądze do domu. Dzięki temu mama ma na rachunki, ubrania… Jakoś wiąże koniec z końcem. Mój mąż to bardzo porządny chłopak. Pochodzi z Rzeszowa. Poznaliśmy się, gdy byłam w szkole średniej, i zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Wszyscy myśleli, że to szczenięca miłość, że nam przejdzie, jednak tak się nie stało. Im dłużej byliśmy ze sobą, tym silniejsze stawało się nasze uczucie Nie planowaliśmy jednak ślubu. Najpierw chcieliśmy skończyć szkoły, znaleźć pracę, odłożyć trochę pieniędzy na start i, co najważniejsze, wynajęcie choćby kawalerki. Wiedzieliśmy, że możemy liczyć tylko na siebie. Rodzina Maćka też nie jest bogata. Wychowywała go matka, mieszkał z nią i bratem w bloku. Miał co prawda swój pokój, ale malutki. Ledwie łóżko i biurko się w nim mieściło. Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Maciek zaczął pracować w warsztacie samochodowym, ja miałam obiecane miejsce w naszym wiejskim sklepiku. Jednak wtedy stało się to, co się stało. Wyjechaliśmy na majówkę w góry i… nas poniosło. Zobacz także: "Zostawiłam partnera dla aroganckiego mężczyzny i żałuję?” Top 5 romansów na lato, które przeczytasz w jeden dzień Zaszłam w ciążę. Byłam przerażona Myślałam, że Maciek mnie zostawi, ucieknie. Ale nie. Powiedział, że już kocha nasze nienarodzone maleństwo. Szybko wzięliśmy ślub. A potem pojawiło się pytanie – co dalej? Nie było wyjścia, musiałam wprowadzić się do Maćka. Uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Raz, że w moim rodzinnym domu panowała olbrzymia ciasnota, dwa – w mieście było bliżej do szpitala, trzy – mąż pracował w Rzeszowie i od moich rodziców musiałby dojeżdżać codziennie kilkadziesiąt kilometrów. A to przecież kosztuje… Zamieszkaliśmy więc w jego malutkim pokoiku. Gdy wstawiliśmy łóżeczko i dodatkowa szafkę, ledwie można było drzwi otworzyć. Jednak nam to nie przeszkadzało. Cieszyliśmy się, że jesteśmy razem, i z niecierpliwością czekaliśmy na narodziny dziecka. Wyglądało na to, że wszystko się ułoży. Brat męża, Marek, mnie lubił, teściowa była dla mnie miła. Czułam wobec niej wdzięczność za to, że przyjęła mnie pod swój dach, starałam się więc nie wchodzić jej w drogę. Szanowałam zwyczaje panujące w jej domu i pomagałam, jak umiałam Gdy szła do pracy, gotowałam dla wszystkich, prasowałam. Tylko sprzątać i dźwigać nie mogłam, bo lekarz uprzedził, że jak się będę przemęczać, to stracę dziecko. Wydawało mi się, że to, co robię, wystarcza i ona docenia moje starania. Nieraz mówiła, że świetnie gotuję i cieszy się, że syn ma gospodarną żonę. Maciek dokładał się do czynszu, rachunków, robił zakupy. Nie byliśmy więc darmozjadami. Myślałam, że mimo ciasnoty będziemy żyć spokojnie i w miarę zgodnie. Niestety… Sielanka skończyła się, gdy przyszedł na świat Rafałek. Przez pierwsze tygodnie teściowa cieszyła się z narodzin wnuka, a potem – jakby diabeł w nią wstąpił. Nagle zaczęliśmy jej przeszkadzać. Narzekała, że przez płacz dziecka nie może spać, a Marek się uczyć, że za długo zajmuję łazienkę i kuchnię. I tylko przy synku siedzę, zamiast w domu pomagać. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się zachowuje. Przecież sama urodziła dwoje dzieci i wiedziała, jak wygląda życie z maluchem. Dziś wiem, że płacz, łazienka, kuchnia były tylko pretekstem. Bo tak naprawdę chodziło jej o pieniądze. Już nie jesteśmy w stanie dokładać się jak przedtem Kiedy urodził się synek, nasza sytuacja finansowa się pogorszyła. Nie byliśmy już w stanie dawać teściowej aż tak dużych sum na utrzymanie. Czasem nie dawaliśmy nic. Oczywiście Maciek brał nadgodziny, dodatkowe fuchy, ale to i tak było za mało. Synek często chorował. Biegałam z nim od lekarza do lekarza, nawet w Centrum Zdrowia Dziecka dwa razy byłam. A wiadomo, ile takie wyprawy kosztują. Do tego leki… Oszczędzaliśmy na wszystkim, ale jedna pensja ledwie wystarczała nam na życie. Myślałam, że teściowa to rozumie… Moja mama starała się pomagać, jak mogła. Przywoziła z gospodarstwa rodziców warzywa, kurczaki, jajka, a w sezonie owoce. Wszyscy je jedliśmy. Nie przedzieliłam lodówki na pół. Mimo wszystko teściowa była coraz bardziej niezadowolona, coraz częściej się czepiała. Znosiłam to cierpliwie, zaciskałam zęby. Miałam nadzieję, że sobie pogdera i jej przejdzie. Nic z tego… Powoli zaczynałam mieć tego dość. Coraz częściej dochodziło między nami do kłótni. Maciej starał się łagodzić konflikty, rozmawiał z matką. Prosił, by odnosiła się do mnie grzeczniej. I faktycznie, przez kilka dni było dobrze, ale potem wszystko wracało do normy. Atmosfera w domu robiła się coraz gęstsza. Przez skórę czułam, że któregoś dnia dojdzie do wybuchu No i doszło. Teściowa zaziębiła się i została w domu. Właśnie przecierałam warzywa na zupkę dla Rafałka, gdy weszła do kuchni. W ręku trzymała plik rachunków. – Nie będę tego wszystkiego płacić! Albo się dokładasz, albo fora ze dwora – krzyknęła i rzuciła papiery na stół. Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Do tej pory tylko mi dogryzała, nigdy jednak nie chciała wyrzucić mnie z domu. – Przecież mama wie, że nie mam z czego. Zarabia tylko Maciek. Jak Rafałek podrośnie, pójdzie do przedszkola, wtedy znajdę pracę i będzie nam łatwiej – wykrztusiłam zdezorientowana. Łypnęła na mnie złym okiem. – No właśnie, tylko Maciek – syknęła. – Wszystko on i ja. A gdzie jest twój posag? Przyszłaś do nas goła i wesoła, z jedna torbą pełną starych ciuchów. Głupich talerzy i garnków nawet nie przywiozłaś. Korzystasz z moich jak ze swoich. Długo to znosiłam, ale mam już dość. Tatuś za granicą pracuje, kokosy zarabia, więc chyba może dołożyć się do utrzymania córeczki? Nie będę dłużej tolerować w domu darmozjada – wrzasnęła. Zrobiło mi się potwornie przykro. Aż się popłakałam. Przecież teściowa wiedziała, że rodzice nie mają pieniędzy… Zamknęłam się z dzieckiem w naszym pokoiku i czekałam na powrót męża. Przez drzwi słyszałam, jak teściowa dogaduje, że nie będzie sobie i młodszemu synowi wszystkiego od ust odejmować tylko dlatego, że jej syn ożenił się z nędzarką, której rodzice nie chcą nic dać. Dość tego, dłużej nie dam sobą poniewierać Maciek wrócił tamtego dnia późno. Był bardzo zmęczony. Opowiedziałam mu o wszystkim. Miałam nadzieję, że stanie po mojej stronie i ustawi teściową do pionu. I rzeczywiście poszedł do kuchni z nią porozmawiać, ale nie spodobało mi się to, co potem od niego usłyszałam. Wrócił z rozmowy mocno zmieszany. Westchnął i powiedział, że jego mama ma prawo się denerwować, bo jest jej ciężko, zarabia niewiele. I zamiast się obrażać, powinnam to zrozumieć. Na koniec dodał, że moi rodzice faktycznie powinni dać mi jakieś pieniądze, sprzedać kawałek pola albo coś. I on chce, żebym z nimi o tym poważnie pogadała. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Mój mąż przyznał teściowej rację! Dał mi do zrozumienia, że dla niego też jestem nic niewartą biedaczką. Ależ się wściekłam… Wykrzyczałam, że nie pozwolę się obrażać, nie potrzebuję ich łaski i sama sobie poradzę. A potem spakowałam rzeczy dziecka i pojechałam do rodziców. Od tamtej pory mieszkam na wsi. Siostry gnieżdżą się we trzy w jednym pokoju, żebym ja miała się gdzie podziać z Rafałkiem. Maciek przyjeżdża, codziennie wydzwania. Przeprasza, kaja się. Mówi, że wtedy był zmęczony i nie wszystko do niego docierało. Błaga, żebym wróciła. Rozmawiał z matką. Podobno ona nie będzie mi już robić wyrzutów, wspominać o posagu. Nie wierzę jej. Dla niej zawsze będę nikim. Dlatego, choć bardzo tęsknię za mężem, na razie zostanę w rodzinnym domu. Jak Maciek chce, może się do nas wprowadzić. JEGO teściowa przyjmie go z otwartymi ramionami. Czytaj także: „Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"
  1. Եкр теፁаго оψостиπиси
  2. Ωбиδиሥа ፌճኩ τիጇорቡ
AYWcF. 13 215 444 62 494 307 450 327 36

mąż ciągle jeździ do rodziców